Nie będę polował na chomiczka
Zapomniałam ile hałasu potrafią zrobić dzieci. Nie całe stado, ale dwoje. Niespożyty wulkan energii, dla którego wszystko nadaje się do zabawy, a ich pomysłowość nie zna granic. Właściwie nie wiesz, na co patrzeć i czego pilnować. Są wszędzie.
Wciąż jestem mamą, mimo że już jakiś czas temu moja dwójka skończyła edukację i zaczęła własne życie. Przynajmniej nikt nie zaskoczy mnie pytaniem: „ Mamo, jak ty byłaś mała, to na świecie żyły dinozaury?”.
Pojęcie czasu dla dziecka jest względne. Pamiętam, jak kiedyś mając osiem czy dziewięć lat wracałam ze szkoły. Szły przede mną dwie panie rozmawiając o znajomej, która zmarła. Jedna zapytała ile ona miała lat, bo wydawało jej się, że była młoda. Druga odpowiada, że 43. Pomyślałam wtedy „przecież była już stara, pora umierać”. Dziś wiem, że punkt widzenia zależy od punktu patrzenia, a pojęcie czasu jest względne. Dla dziecka trudne do pojęcia jest możliwość, że któryś z rodziców był dzieckiem, to musiało być bardzo dawno, w tak zamierzchłych czasach, gdy na świecie żyły dinozaury. Teraz mogę już tylko czekać, aż podobne pytanie zada mi wnuk.
Kolega przyprowadził swoich dwóch synów, siedmioletnie bliźniaki o twarzach Cherubinka. Kręcone blond włosy i wesołe rezolutne oczka dodawały im szczególnego uroku. Do tej pory nie wiem, który był który. Gdy tylko oswoiły się z nowym miejscem, co minęło dosłownie z prędkością światła, zaczęły swoje zabawy. Walczyli na wyimaginowane miecze wydając charakterystyczne odgłosy uderzeń, informując się nawzajem, kto komu co przeciął lub uciął. Dowiedziałam się, że bawią się w egzekutora.
W ich wieku nie znałam takiego słowa. Egzekutor, to średniowieczne określenie kata. Dziś pewnie też jest katem, ale walczącym z ciemną stroną mocy w imieniu wyższego dobra, posiadając do dyspozycji broń, o jakiej się nam nie śniło. Kiedyś (w zamierzchłych czasach) dzieci bawiły się w wojnę strzelając z plastikowych pistoletów. Jeśli któryś takiego nie miał brał po prostu kija, niekoniecznie prostego, który umownie był karabinem zawsze trafiającym do celu.
Po jakiejś chwili jeden z chłopców kończy zabawę stwierdzeniem: „Przeciąłem ci serce i brzuch. Nie możesz żyć, nie ma takiej opcji.” Pomyślałam, że teraz nastanie chwila względnego spokoju. Nie myliłam się. Pięć sekund ciszy. Nie pamiętam, jaką zbroję miał na sobie ten zabity, ale trudno było go dobić przecinając mu serce i brzuch.
Uspokoili się dopiero, gdy usiedli do kolacji. Na szczęście później mieli wracać do domu, więc nie brałam pod uwagę możliwości, że uzupełnią energię i znowu zaczną walczyć odcinając sobie, co popadnie. Zauważyłam, że żadnemu nie spadł nawet włos z głowy, ale dowiedziałam się, że oboje lubią mieć kręcone włosy. Natomiast przy kolacji rozmawiali o jedzeniu. Nie o tym, jak wygląda czy smakuje, ale że ich kot lubi ogonek od wędzonej rybki i mają też w domu chomiczka, który je marchewki. Ten chomik będzie żył trzy lata. To jest bardzo długo jak na chomika – oświadcza jeden z chłopców.
Cóż, nigdy nie zastanawiałam się nad długością życia chomików. Moje dzieci miały królika, papużki faliste, koszatniczkę, psa, kota i w końcu syn hodował ptasznika. Teraz w domu syna są dwa psy. Siedmioletni Alaskan malamut, który potrafi połknąć człowieka na dwa razy, i mały shih tzu. Nawet nie skomentuję doboru tych dwóch ras, bo nie ma jak.
Drugi z chłopców o twarzy aniołka, zajadając kawałek kiełbasy, dodaje poważnie: „Już nie będę polował na chomiczka. Jest na nim za mało mięsa.”
Jolanta Bartoś, Leszno, 3 lutego 2016 r.