Trzy Pierwsze Komunie
Już pod koniec marca moi znajomi zaczynają narzekać na zbliżający się maj – okres komunijny. Pół biedy jeśli jest się tylko gościem, kłopoty zaczynają się, gdy do komunii idzie chrześniak. Właściwie pierwsze przygotowania i przymiarki należy wziąć pod uwagę co najmniej rok wcześniej, bo dla rodziców chrzestnych jest to spory wydatek.
Cofnę się kilkadziesiąt lat wstecz. Lata 50-te ubiegłego wieku. Moja mama przystępowała do I Komunii. Miała białą skromną sukienkę i wianek z mirty, który uplotła jej babcia. Stare czarno-białe zdjęcie jest już pożółkłe, ale widać wśród wszystkich dzieci skromność i radość w ich oczach. Mama wspomina, że wracając do domu babcia kupiła jej ogromną drożdżówkę, co wprawiło dziecko, jakim była, w zachwyt. Takich przysmaków nie dostawała na co dzień. Gdy zjadła obiad w domu, musiała się przebrać i szła paść krowy na łąkę. Takie to były czasy sześćdziesiąt lat temu.
Pamiętam, że idąc do I Komunii strasznie cieszyłam się z długiej białej sukienki, którą rok wcześniej miała moja siostra i której jej bardzo zazdrościłam. Prosta, ze skromnej koronki, bez żadnych niepotrzebnych falbanek, za to miała ogromną kokardę wiązaną z tyłu. Na głowie miałam obowiązkowo wianek z mirty, symbol pokoju i radości. W prezencie dostałam zegarek. Zwykły nakręcany na sprężynkę, ale cieszyłam się nim jak głupi bateryjką. Tydzień po komunii dostałam rower od chrzestnej. Pięknego czerwonego składaka Wigry 2. Ciocia miała komunię swojej córki, dlatego nie mogła przyjechać do mnie. Może i dobrze, bo rower nie zdominował tego pięknego dnia. Choć nie był do końca tak wesoły, jakbym chciała. Jakieś dwa tygodnie wcześniej dwaj koledzy z mojej klasy utopili się w basenie przeciwpożarowym. Do dziś mam w pamięci te palące się na ołtarzu specjalnie dla nich świece przewiązane biała wstążką.
Dwadzieścia lat później do komunii szły moje dzieci. Na szczęście kilka lat wcześniej księża zdecydowali, że dzieci będą przystępowały do I Komunii w albach, co ukróciło proceder ubierania dziewczynek w wymyślne suknie księżniczek, obok których nikt więcej się nie mieścił w ławce.
Uczyłam dzieci, że w tym dniu ważny jest Jezus, a na prezenty przyjdzie czas wieczorem. Córka miała liszajca w okolicy ust, który niestety trudno się goi. Płakała, że nie spodoba się Jezusowi, a chciała ładnie wyglądać. Musiałam jej tłumaczyć, że najważniejsze jest to co ma w sercu, bo Pan Jezus właśnie na to małe serduszko będzie patrzył. Trochę makijażu i ciepłe słowa pomogły.
Dwadzieścia lat temu dzieci wciąż na komunię dostawały zegarek i rower. Co prawda nie był to już składak, ale fajny rower górski. Czasami w prezencie dostawały aparat fotograficzny. Jeszcze taki w którym potrzebny był film, żeby zrobić zdjęcia, ale już był to automat, który sam dobierał przesłonę, migawkę i przewijał kliszę. No i wtedy zaczynały królować łyżworolki. Ale te prezenty nie przekraczały jednej wypłaty.
Wychowawczyni mojej córki zapytała dzieci, co dostały na komunię. Zaczęły się przechwałki prezentowe. Trochę niestosowne pytanie do dziecka, które nie potrafi odróżnić wartości materialnej od duchowej. Uczyłam dzieci, że jeśli ktoś będzie pytał mają odpowiedzieć, że przede wszystkim dostały Jezusa. Pani w klasie powiedziała: no dobrze, ale ja pytam o prezenty nie o to co było w kościele.
Jak jest dziś?
I komunia już od dawna przestała być świętem duchowym. Jak reszta świąt dołączyła do komercjalizacji, na której da się sporo zarobić. Dziś najlepszymi prezentami komunijnymi są: laptopy, tablety, PS4, deskorolki elektryczne, konsole, drony, skutery.
Spirala niestosownych prezentów, którą sami napędzamy, bo skoro moje dziecko dostało, to trzeba oddać. Nie można być gorszym, więc trzeba dać nawet większy i droższy prezent. Krytykujemy takie postępowanie. Narzekamy, że prezenty są zbyt drogie, ale właśnie ci najbardziej krytykujący postępują dokładnie według tego schematu. Spirala się sama nakręca, jak perpetum mobile. Święto niestosownych prezentów, którymi dziecko jest obarczane i na te prezenty czeka, bo później trzeba się pochwalić w klasie.
Oby tylko mania prezentów nie skończyła się tak, jak u moich znajomych, którzy kilka lat temu posyłali jedynego syna do I Komunii. Chłopiec dostał upragniony rower. Chciał się nim przejechać zanim pójdzie do kościoła, więc rodzice mu pozwolili. Krótka przejażdżka tam i z powrotem zakończyła się po kilku godzinach rowerowego szaleństwa, gdy chłopiec zmęczony i głodny wrócił do domu okazało się, że zapomniał o uroczystości w kościele….
Jolanta Bartoś, Leszno.