Nie jestem za aborcją

kosciolPoruszył mnie protest kobiet. Czarny Marsz przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Takich protestów w Polsce było wiele. Zastanawiam się, na ile wola ludu dotarła do władz. Na ile głos kobiet został usłyszany?

Będąc na studiach przygotowałam na zaliczenie projekt popierający aborcję, gdy zagrożone jest życie matki i gdy urodzić ma się ciężko chore dziecko. Opowiem Wam, jak wyglądała krótka inscenizacja. Siedziałam w fotelu z wypchanym ciążowym brzuszkiem i miałam w ręce otwartą książkę z bajkami dla dzieci. Czytałam deklarację miłości dla nienarodzonego dziecka. „ i będę cię kochać zawsze, i będę chodzić z tobą na lody, i będę oglądać filmy i będę czytać książki, i będę odrabiać z tobą lekcje, i pokażę ci cały świat, i każdego dnia będę przy tobie…”. Na dużym ekranie za mną wyświetlały się zdjęcia chorych dzieci. Zniekształconych, nieszczęśliwych, umierających z głodu, uciekających przed wojną. Prezentacja kończyła się pokazaniem płodu po aborcji. Ten obraz wstrząsnął wszystkimi. Sprzeczność tego, co deklarowałam w swoich słowach i przedstawionych obrazów była tak szokująca, że natychmiast zostałam zarzucona oskarżeniami, że popieram aborcję.

Nie!

Ale jestem przeciwna zmuszaniu kobiet do rodzenia chorych, ciężko upośledzonych dzieci. Jestem przeciwna rodzeniu dzieci swoich oprawców. Jestem przeciwna skazywaniu kobiet na śmierć, a dzieci na sieroctwo.

Nasze Państwo nie stać na utrzymanie na przyzwoitym poziomie placówek opiekuńczych dla dzieci. Nie stać go na rzetelną opiekę medyczną dla osób chorych, nie stać na leczenie przewlekłych chorób, nowotworów, cukrzycy i wielu innych. Nie stać na wypłacanie przyzwoitej renty, po wielu latach pracy. Więc jakim prawem każą rodzić chore dzieci? Kto ma się nimi zająć? Ksiądz, który mówi, że aborcja to grzech? A czy on ma pojęcie czym jest opieka na dzieckiem, nad chorym dzieckiem? Dobre słowo to za mało!

Na pomysł takiej ustawy mogły wpaść tylko osoby, które nie mają pojęcia o bólu i cierpieniu. Które nigdy nie przeszły psychicznej walki o każdy dzień…

Znajoma mojej Mamy urodziła córkę z wodogłowiem. Choroba, która nie pozwoliła na pełen rozwój dziecka, którym matka zajmowała się przez szesnaście lat. Opieka, która wyczerpywała wszystkie siły. Dziewczynka nie chodziła, nie mówiła, nie potrafiła wykonać żadnych czynności wokół siebie. Wymagała karmienia, przewijania, dbania w każdej minucie. Szesnaście lat wyczerpującej pracy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, dzień w dzień. I znikąd żadnej pomocy.

Szczerze współczuję tej kobiecie.

Herta Müller laureatka Literackiej Nagrody Nobla otwarcie przyznaje, że dokonała aborcji dwa razy. Żyjąc w powojennej Rumunii, gdzie dyktatura Ceausescu nie pozwalała usunąć ciąży, musiała to zrobić „metodą domową”. Wiele kobiet umierało po źle przeprowadzonym zabiegu.

Czy w Polsce dążymy do takiej dyktatury? Do państwa, gdzie środki antykoncepcyjne będą zabronione? Gdzie będą zmuszać kobiety do rodzenia dzieci, tylko po to żeby patrzyły na ich śmierć?
Mamy XXI wiek, a odnoszę wrażenie, że cofamy się do średniowiecza. Nie jestem za aborcją na życzenie. Ale uważam, że zmuszanie kobiet do ryzykowania zdrowia i życia jest zbrodnią, która na dodatek ma być legalna w świetle „jaskiniowego” prawa.                                                                                                                                                                 Jolanta Bartoś, Leszno 4 października 2016