Chwila urlopu
Urlop – pojęcie względnie radosne, w zależności czy jest się pracownikiem, czy pracodawcą. Zazwyczaj oznacza kilkudniową płatną przerwę w pracy. Dla pracownika niebędącego pracoholikiem, jest to najszczęśliwszy moment całego roku. Dla pracodawcy – bezproduktywny okres, za który na dodatek trzeba zapłacić. Dla pracoholika – kilka dni, w których odcięto go od sensu życia.
Urlop, to czas kiedy masz w głębokim poważaniu wszystkie życzenia szefa. Zamykasz za sobą drzwi i bezkarnie możesz wypić beczkę piwa, bo nawet kac nie jest w stanie przeszkodzić ci w zalewaniu kaca kolejnym piwem. Nie interesuje cię, że w twojej firmie wybuch pożar, było trzęsienie ziemi, powódź, czy tornado. Liczy się tylko twój relaks.
Wino zabawa i śpiew…
Urlop, to czas w którym chcesz uciec jak najdalej od wszystkiego, co mogłoby ci przypominać o codzienności. Nie zrywasz się o piątej rano. Albo kac nie pozwala, albo dopiero co skończyła się impreza, z której właśnie wróciłeś. Więc wyrzucasz wszystkie budziki i zasypiasz błogim snem. Dopóki któryś z twoich najlepszych sąsiadów nie zechce przypomnieć ci o swoim hobby i nie zaczyna z ogromną namiętnością, taką samą jak codziennie od kilku tygodni, wsłuchiwać się w rozszarpujący twoje wrażliwe ucho, dźwięk swojej wiertary.
Urlop, to czas w którym pakujesz do bagażnika samochodu wszystko, co potrzebne – piwo, przekąskę i piwo(żeby nie zabrakło); oraz zbędny balast – trochę ciuchów na zmianę, czasami jakiegoś dzieciaka i jego matkę, żebyś nie musiał się sam nim zajmować – i jedziesz w świat. Odpoczywać od szarej nudnej rzeczywistości. Wszystko jedno, czy są to góry, morze czy jezioro. Zawsze jesteś duszą towarzystwa, bez której nie ma żadnej zabawy.
Urlop, to czas kiedy nie ma brzydkich kobiet, bo wina jest pod dostatkiem. Jedyna, która złośliwie zauważy, że robisz z siebie błazna i jesteś największym bajarzem na świecie, to twoja żona. Ale przecież liczy się zdanie większości, a oni uwielbiają twój zaraźliwy humor, którego nic nie jest w stanie zmącić.
Urlop, to czas w którym, nie wiedzieć dlaczego, oszczędności na twoim koncie maleją w zastraszającym tempie. Aż przy którejś kolejnej bolesnej próbie wytrzeźwienia, dociera wiadomość niczym gradowa chmura, że ta mała chwila urlopu się kończy i to już ostatnie piwo przed wyjazdem. Na wszelki wypadek pozwalasz swojej lepszej połowie zasiąść za kierownicą i powstrzymując się od wszelkich komentarzy na temat prowadzenia samochodu pozwalasz się zawieźć do domu.
Ogarniasz straty, wydatki i zyski… tych ostatnich jest mniej, bo jedynym zyskiem jest reset wszelkich pozostałości po pracy. Choć trzeźwiejąc, ostatecznie stwierdzasz, że odzyskanie danych po kilkudniowej balandze graniczy z cudem, a trzeba zarobić na kolejny urlop, który będzie już za rok.
Więc pokornie wracasz do najlepszego szefa na ziemi, mówiąc, że bez obowiązków zawodowych czujesz się jak ryba bez wody. Że wszędzie dobrze, ale najlepiej na własnym stanowisku pracy. I że właściwie to cały rok harujesz, żeby twoja rodzina mogła się zabawić przez kilka dni, gdy ty w tym czasie tęsknisz za pracą….
Jolanta Bartoś, Leszno. 22 czerwca 2016 roku.